Rozmowa z Władysławą Podgórską, stulatką z Leszna Górnego.
- Sto lat... Przepraszam za naiwność pytania, ale czy to dużo?
- Tak patrząc wstecz, licząc dni... Tak, to bardzo dużo. Zwłaszcza jeśli człowiek żyje w niedostatku, a jeszcze jeśli przyplącze się jakaś choroba... Wówczas bywają dni, że życie jakby się dłuży. Dni były takie do siebie podobne.
- A w chwilach szczęścia? Jakie momenty były najszczęśliwsze?
- I to jest smutne, gdy próbuję sobie je przypomnieć, te chwile najszczęśliwsze zostają zaraz stłumione tymi gorszymi wspomnieniami związanymi z nimi. Dziś człowiek zdaje sobie sprawę z ciągu dalszego różnych wydarzeń.
- A małżeństwo, wesele?
- Było bardzo, bardzo skromne. Na tyle, że po latach wspomnienia nie odnotowały. Jedno jest pewne. Z mężem, który nie żyje już od 26 lat, bardzo, bardzo się szanowaliśmy. I pewne jest, że gdybym miała znaleźć w pamięci najtragiczniejsze wydarzenie, to byłby chyba dzień, w którym odszedł. Tak naprawdę najgorsze jest, gdy człowiek żyje tak długo, że odchodzą wszyscy bliscy i zostaje sam na świecie.
- Nie ma pani krewnych?
- Niestety. Jest bratanica gdzieś w Łodzi. Jednak nie utrzymujemy kontaktów.
- Pani recepta na długowieczność?
- Wiele osób mnie o to pyta. Zwłaszcza ostatnio, gdy dowiedzieli się, że mam setkę. I mogę odpowiedzieć tylko jedno - modlić się. Ponieważ ani nie trzymam jakiejś specjalnej diety, a jak wspomniałam moje życie do beztroskich nie należało. Pozostaje więc tylko złożyć to na karb Opatrzności Bożej.
- Może to cecha dziedziczna?
- Chyba nie. Tatuś zmarł mając 59 lat. To z pewnością nie jest dużo. I jak mówiłam, przeżyłam wszystkich. Rodzina nie była zatem długowieczna.
- Marzenie?
- Jakie można mieć marzenia w tym wieku. Chyba tylko takie, aby dożyć kolejnego ranka, a później wieczora, kolejnego odcinka serialu w telewizji. Ale przecież to też jest warte marzenia. Bo przecież życzenia dwustu lat życia, które teraz słyszę, nie mogą być nawet marzeniem. I wcale nie wiem, czy bym chciała.
- Mamy Wielkanoc...
- Tak, święta były zawsze okazją do radości. Przede wszystkim dlatego, że ludzie się spotykali. Z czym mi się kojarzy? Z ogromną szynką i głową cukru. Przed tamtą wojną było lepiej, bardziej bogato. I dyngus. Ile było śmiechu...
- W jakiej części Polski spędziła pani dzieciństwo?
- Urodziłam się w Kamienicy Polskiej w okolicy Częstochowy. Tutaj przywędrowałam za mężem, który był kolejarzem. I tak zostałam. Leszno Górne to dobre miejsce do życia. Chociaż żal patrzeć na to, co zostało z naszego dworca.
- Która z pamiątek ma dla pani szczególne znaczenie?
- Nie uzbierało się tego zbyt wiele, ale tak jest w ciężkich czasach. Często wracam myślami do tej fotografii. Siostra z mężem, ja z dzieckiem... Tak, wówczas byłam szczęśliwa.
- Dziękuję.
Forum
Brak odpowiedzi na forum w tym temacie
Opcja odpowiadania na forum jest aktualnie niedostępna.