Turkus. W latach 70. żadne lubuskie miasto nie miało tak okazałego domu towarowego. Otwierano go z pompą. Na przecięcie wstęgi przyjechał wojewódzki sekretarz komitetu partii i władze centralne z Warszawy.
Mieczysław Wolnik, ówczesny prezes gminnej spółdzielni pamięta wszystko dokładnie. - Chcieliśmy rozbudować GS. W mieście było mało sklepików, a nam się marzył handel z prawdziwego zdarzenia. Więc wpadliśmy na pomysł domu towarowego - wspomina pan Mieczysław, który zarządzał spółdzielnią w latach 1959-90. - Fabryka Maszyn Budowlanych z Głogowa dała nam dźwig. Ani grosza nie chcieli. Projekt zrobiła firma z Zielonej Góry. Ekipa budowlana liczyła ok. 60 osób. Połowę prac zrobiliśmy w czynie społecznym. Budowaliśmy nawet w niedziele. Pomagali nam też żołnierze radzieccy, którzy u nas stacjonowali. Po dwóch latach dom towarowy został otwarty. Był najpiękniejszy w całym województwie.
Od kuchenki po garnitur
Skąd się wzięła nazwa Turkus? Nikt za bardzo nie pamięta. Może od koloru luksferów na tyłach domu towarowego? Lub od błękitu płyt, które ozdabiają przód budynku? Nieważne. Ważne, że nazwa jest przyjemna i dobrze się kojarzy.- Dla mieszkańców gminy Turkus ma znaczenie sentymentalne - mówi Julian Jankowski, obecny prezes spółdzielni. - Z nim wiąże się kawał historii miasta.
Z początku w domu towarowym handlowało ok. 30 osób. Wszystkie stoiska należały do gminnej spółdzielni. Można było kupić sprzęt gospodarstwa domowego, elektronikę, ubrania, buty... - Żona kupowała mi tu garnitury - zdradza pan Mieczysław. - Na zakupy przyjeżdżali ludzie z Żagania, Żar. Nawet z Zielonej Góry. Bo Turkus był przedsięwzięciem na skalę wojewódzką. Wielu nie wierzyło, że uda nam się go wybudować.
Jak napisano w „Nowinach Lubuskich” z 1975 r. dom towarowy kosztował 13 mln zł. W piśmie czytamy też, że „Gminna Spółdzielnia notuje stały, dynamiczny rozwój we wszystkich rodzajach działalności. Dba się tutaj zarówno o modernizację i budowę nowej sieci sklepowej jak i o to, aby stale usprawniać obsługę rolnictwa.”
Duch się błąka
Dziś w Turkusie handlują prywaciarze. Pierwsze prywatne stoisko, które działa już od 14 lat należy do Alicji Chabrowskiej i Krzysztofa Lexandrowicza. Znają ich dobrze wędkarze i miłośnicy zwierząt. Kupić tu bowiem można wszystko, co potrzebne jest do założenia akwarium, łowienia ryb i dbania o domowych pupili. - Dobrze nam się pracuje. To miejsce jest wkomponowano w miasto. Wszyscy wiedzą, gdzie jest Turkus. Trochę tylko szkoda, że nie ma tu windy. Ale naszych stałych klientów, starszych lub schorowanych, wozimy na piętro windą towarową - informuje pani Alicja.
Właściciele sklepu wędkarskiego i zoologicznego są z Małomic. Ze Szprotawą i Turkusem się utożsamiają. - Ludzie darzą to miejsce sympatią i sentymentem. Handlujący nie mają jednak w sobie potrzeby, by wspólnie dbać o ten dom towarowy, na przykład zdobiąc go na święta. Chyba duch minionej epoki, kiedy ktoś coś za nas robił, gdzieś się tu jeszcze błąka - dodaje A. Chabrowska.
Forum
Brak odpowiedzi na forum w tym temacie
Opcja odpowiadania na forum jest aktualnie niedostępna.