Dwa tygodnie minęły od zaginięcia Mariusza Frankowskiego. Nie pomogły poszukiwania rodziny, rozwieszone ogłoszenia.
Mariusz od stycznia pracował w jednej z nowosolskich hurtowni papierosów. We wtorek 23 sierpnia „robił” trasę do Szprotawy. Tam z banku pobrał pieniądze – zapłatę za towar dostarczony do sklepu. Między 15.00 a 16.00 widziano go ostatni raz.
Z dużym i łysym
Rodzice powiadomili policję, szukali go w Szprotawie: na lotnisku, w lesie, w bunkrach. – Jedna z nowosolskich kioskarek widziała, jak między 12.00 a 14.00 jechał swoim autem z ogolonym na łyso, potężnym mężczyzną – relacjonuje siostra chłopaka Marzena Dragon.
Miał długi? – Raczej nie. Chociaż syn był skryty – mówi mama Anna Frankowska. – Może komuś podpadł? Przecież nikt tak sobie nie wpuszcza takiego dryblasa do samochodu – zauważa siostra. Ale w Szprotawie Mariusza widziano już samego.
Policja milczy
Rodzina nie wierzy w ucieczkę, wyklucza też problemy sercowe. – Siedzę jak na szpilkach. Nie było żadnych oznak, że dzieje się coś niedobrego – mówi jego dziewczyna Agata. – Jakim był pracownikiem? Dobrym i sumiennym – odpowiada jego szefowa Urszula Spychalska.
Jest też wątek szprotawski. – W tamten wtorek, około północy, starszy pan widział przy pijalni piwa leżącego twarzą do ziemi mężczyznę. Obok stało kilku wyrostków, parkował też samochód. Kiedy po chwili poszedł tam ponownie, wszyscy już znikli, auto też – opowiada mama. Każdy trop Frankowscy przekazują szprotawskiej policji. Ta ze względu na dobro sprawy nie chce udzielać informacji.
Forum
Brak odpowiedzi na forum w tym temacie
Opcja odpowiadania na forum jest aktualnie niedostępna.