Zgodnie z przepisami Unii Europejskiej, fryzjerzy powinni mieć u siebie poczekalnię i osobne toalety dla klientów. – To dla nas koniec! – uważa Barbara Długosz, fryzjerka ze Szprotawy.
O szczegółowych wymaganiach sanitarnych mówi rozporządzenie ministra zdrowia z 17 lutego 2004 r. Weszło w życie trzy miesiące później. Zakłady fryzjerskie, kosmetyczne, tatuażu i odnowy biologicznej, które powstały po tym czasie, są już w pełni dostosowane do nowych wymogów. Pozostali mają dwa lata, by to zrobić. Duże salony sobie poradzą. Gorzej z małymi zakładami jednoosobowymi. Ich właściciele boją się, że nie sprostają unijnym przepisom i będą musieli skończyć swoją działalność.
B. Długosz pracuje w jednym z najstarszych zakładów fryzjerskich w Szprotawie. Od 35 lat strzyże się tu pan Mirosław. - To miejsce z duszą, z tradycją. Nie wyobrażam sobie, by mogło wyglądać inaczej – mówi.
A będzie musiało, jeśli pani Barbara nadal chce układać fryzury. – Czarno to widzę – przyznaje jednak fryzjerka. – Nie stać nas na remonty. Poza tym mamy za mało miejsca, by wydzielić poczekalnię, toalety dla klientów, zaplecze...
B. Długosz obawia się, że zakład trzeba będzie zamknąć. Jej szef planuje wprawdzie niewielki remont na wiosnę, ale na pewno nie po to, by dostosować salon do unijnych wymogów. Raczej by go odświeżyć. – Żeby zrobić potrzebne remonty, musielibyśmy też podnieść ceny. A Szprotawa to nie Warszawa. U nas strzyżenie kosztuje 8 zł. Ludzie nie mają pieniędzy, by zapłacić więcej – mówi pani Barbara.
Forum
Brak odpowiedzi na forum w tym temacie
Opcja odpowiadania na forum jest aktualnie niedostępna.